Podzielę się …

Podzielę się z Tobą moja podróżą po Tybecie. Prawdę mówiąc, spokojnie mógłbym opisać wszystkie świątynie, klasztory, święte miejsca lub jaskinie, w których byłem, bo każde miejsce było magiczne na swój sposób oraz wrażenia, jakie po nich miałem, oraz opisać spotkanych ludzi, którzy są nie do opisania w swojej dobroci, ale wspomnę o korze dookoła góry Kajlas, bo było to dla mnie ważne.
Mimo iż byłem na tej wysokości już kilkanaście dni, to nie było możliwości odbycia szybkiego marszu dłużej niż przez 200 metrów, człowiek później musiał i tak stanąć, by odpocząć. Dlatego szło się wolno, wolniej niż normalnie. Tutaj liczą się właściwe cztery rzeczy: woda, pogoda, świadomość oddechu i krok do przodu. Człowiek, gdy robi zdjęcie na tzw. bezdechu, to później musi wykonać przynajmniej trzy spokojne oddechy, żeby powrócić do swego rytmu. Dopiero tam uświadomiłem sobie, że zawsze robię bezdech przy robieniu zdjęcia. Po przejściu 17 km, by dotrzeć do Deraphuk na wysokość 5050 m n.p.m., miejsca, z którego widać północną część góry Kajlas, gdzie planowany był nocleg, miałem także swoją słabość, zaczęło brakować mi tlenu.
To tu pod górą, w nocy, gdy wszyscy poszli już spać, ja musiałem chodzić przez całą noc, bo nie mogłem oddychać. Była cisza, góra Kajlas, księżyc w pełni, i ja. Wiedziałem, że kolejny dzień będzie ciężki z racji niewyspania, ciężki dzień, który już był, oraz nowy najtrudniejszy (16 km) odcinek. Niestety poszedłem spać o 4 rano, a pobudkę miałem o 6 rano, by wyruszyć jak najwcześniej, zanim powietrze się nagrzeje. Zamierzałem przed południem przejść przełęcz Drolma-la, leżącą na wysokości 5640 m n.p.m. W tym dniu uruchomiły się we mnie wewnętrzna rezerwa i determinacja, ale było coś jeszcze. To była niewidzialna siła, która mnie uspokajała i dodawała sił, bym mógł dojść do celu. Krok po kroku, po 14 godzinach dotarłem do kolejnej bazy noclegowej. Wiesz, dotarłem tam tylko dzięki Bogu.